Dzień 1 i 2 - Spacer na Rusinową i leżakowanie na Polanie Kopieniec
Hej!
Jak mija Wam tydzień? Mam nadzieję, że tak fantastycznie jak mi! W Zakopanem pogoda jest cudowna. Słoneczko i bezchmurne niebo tylko kusi, aby wybrać się na cały dzień gdzieś wysoko. Jak tu nie skorzystać, no nie? :DCała podróż ogólnie minęła mi bardzo szybko i przyjemnie, dzięki czemu szybciej znalazłam się w miejscu, za którym tak bardzo tęskniłam. Euforia całkowicie mną zawładnęła!
Mimo szczerych chęci, aby poszaleć już w pierwszych dniach, niestety musiałam przystopować, z racji tego, że ostatnio kiepsko u mnie z formą (a fuj!). Nie znaczy to jednak, że się nudziłam. Ostatnie dwa dni i tak były rewelacyjne, dlatego postanowiłam Was uraczyć moimi wspomnieniami oraz garstką zdjęć z ostatnich wycieczek.
Dzień 1
Rusinowa Polana
To chyba jedno z najlepszych miejsc, na zrelaksowanie i zaaklimatyzowanie się po długiej podróży.
Mi i Mateuszowi nie było zbyt spieszno do wyjścia. Po podróży i wejściu do pokoju, praktycznie od razu rzuciliśmy się na łóżko i ucięliśmy sobie ''krótką'' drzemkę. Ale co! Przecież każdemu się należy, zwłaszcza na urlopie. Ruszyliśmy po 11 w kierunku dworca, aby złapać jakiegoś busa. Pan kierowca był bardzo miły, tyle że gdy mieliśmy wysiadać przy Wierchu Poroniec, kompletnie zapomniał o tym, że prosiliśmy go, żeby nas tu wypuścił. Na szczęście pojechał tylko kawałek dalej, za przystanek. Jesteśmy na miejscu. Ruszamy! Słoneczko grzeje, a ja już powoli zaczynam żałować, że olałam wspaniały krem z filtrem (bo przecież nie będzie takiego słońca! Skąd!). Spiekłam się i wyglądam po prostu śmiesznie. Najbardziej ucierpiało moje czoło i nos, który sprawia, że wyglądam jak Rudolf Czerwononosy renifer. Przestrzegałam Was, a sama znowu zrobiłam sobie w poprzek. Droga upływała nam na wolnym spacerku z przystankami, w czasie których podziwialiśmy pobliskie szczyty przez lornetkę. Czułam jakbym na nich była..Tak blisko. To było bardzo emocjonujące przeżycie. Liczyłam,że z końcem sierpnia będzie na szlakach trochę luźniej, ale się przeliczyłam. I to bardzo. Na Polanie Rusinowej był wielki gwar i bardzo dużo ludzi. Mimo to,udało nam się upolować jedną ławeczkę, przy której stołowaliśmy się przez 2-3 godziny. Nawet zwykłe szamanie ciastek i popijanie herbatką z aparatem na szyi i z lornetką w dłoni potrafi sprawić wiele frajdy, kiedy jesteś w odpowiednim miejscu. Po słodkim lenistwie, postanowiliśmy, że zejdziemy sobie niebieskim szlakiem do Palenicy Białczańskiej. I to był strzał w 10! Nie dość, że trasa była bardzo przyjemna, pod względem ukształtowania terenu i trudności, to jeszcze zachwyciły nas piękne widoki. Mieliśmy też zaszczyt zobaczyć Króla Tatr - Gerlacha. Po wielu godzinach postanowił pokazać nam swoje majestatyczne oblicze.
Zeszliśmy bardzo szybko, a nawet się nie spieszyliśmy. Złapaliśmy busa do Zakopanego, i z burczącymi brzuchami udaliśmy się do jednego z najlepszych miejsc, gdzie można zjeść tanio, smacznie i w przyjemnej atmosferze - Restauracji Da Adamo z dala od gwarnych knajp na Krupówkach. Raczyliśmy się pizzą, po czym zadowoleni i dalej zmęczeni udaliśmy się do naszej kwatery, żeby nabrać sił na kolejny dzień.
Idealny początek urlopu.
Dzień 2
Polana Kopieniec
Nie wiedzieć czemu, tego dnia ciężko było nam zwlec się z łóżka. W końcu poprzedniego dnia, aż tak długo nie wędrowaliśmy. Ale okej! Plany nieco bardziej ambitne niż poprzedniego dnia. Ma być Wielki Kopieniec i Nosal na rozruszanie mięśni.
Praktycznie od razu łapiemy busa, który zawozi nas do Cyrhli. Ruszamy zielonym szlakiem w kierunku Wielkiego Kopieńca. Na początku ogarnia nas ogromne zdziwienie - skąd tu tyle ludzi?! Przecież jak byliśmy tu w marcu, to spotkaliśmy może ze 2-3 osoby na całym odcinku do Jaszczurówki. Sezon. To odpowiedź na nasze zdziwienie. No nic, dzielnie maszerujemy. Słoneczko praży jeszcze bardziej niż wczoraj. Ale tym razem, jak przykładna uczennica, nałożyłam na siebie grubą warstwę kremu z filtrem i pogoda mi nie straszna! Kiedy dochodzimy do Polany Kopieniec naszym oczom ukazuje się pokaźna grupka?kolejka? ludzi czekających na wejście wyżej. Na szczyt Wielkiego Kopieńca. Siadamy nieco dalej, na uboczu i rozmawiamy, czy warto iść w takim ścisku. Na górze pewnie jest jeszcze gorzej.. Zmiana planów. Nie wchodzimy, Jednak nie zepsuło nam to nastrojów. Siedzimy sobie na polanie, i na zmianę podziwiamy przez lornetkę góry, które widać z oddali. Tak przyjemnie mija nam czas, ale postanawiamy, że warto ruszyć dalej. Wspaniała droga przez las bardzo nas wycisza. Chłodne powietrze w cieniu, daje nam trochę wytchnienia od nieugiętego słońca, które grzeje coraz mocniej. Docieramy do Polany Olczyskiej i zostajemy tu na dłużej. Robimy mnóstwo zdjęć i wsłuchujemy się w szum wody. Po prostu jak w raju..
Kocham miejsca takie jak to. Jestem tylko ja i otaczające mnie piękno natury.
Nasza droga dobiega końca, gdy zbliżamy się do bramy wejściowej w Jaszczurówce. Oczywiście już rozmyślamy nad tym, co dzisiaj będziemy jeść. Pada na pierogi! Będąc na Krupówkach zahaczamy jeszcze o kilka innych miejsc, a następnie zasiadamy przy stoliku w Karczmie po Zbóju.
Z iskierkami w oczach patrzymy na nasze dania i zabieramy się za jedzenie. Ale czegoś mi brakuje.. Gdzie muzyka na żywo? Jest to coś, za co kocham góralskie karczmy i dzięki czemu, tak chętnie do nich wracam. Niestety jesteśmy za wcześnie. Górale grają tu dopiero wieczorem. I tak jest super!
Po wyjściu z restauracji, próbujemy przedrzeć się przez tłumy ludzi, aby wrócić do kwatery.
Niby kolejny dzień leniucha za mną, a i tak czuje się bardzo usatysfakcjonowana. Już sama świadomość, że jestem tak blisko gór daje mi wielkiego, energicznego kopniaka. Nie ma smutasów.
Ah, moje góry...


































Komentarze
Prześlij komentarz